Rozważania harcerskie
Podtytuł: W dziesięciu gawędach
Autor:
Stefan Kuta
ISBN: 978-83-7850-665-2
20,95 zł
Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni 22,00 zł
Seria wydawnicza „Przywrócić Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1939.
Reprinty: reprint wydania, [1920]. "Rozważania harcerskie".
Seria wydawnicza „Przywrócić Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1939.
Reprinty: reprint wydania, [1920]. "Rozważania harcerskie".
Prawo harcerskie ujęte krótko przypomina się lekko i ułatwia harcerzom przestrzeganie go. Nie zawsze jednak i nie każdemu taka forma prawa wystarcza. Powtarzane często w tej krótkiej formie prawo harcerskie staćby się mogło pozatem dla niejednego szablonem, nie działającym na duszę. Oprócz znajomości krótkiej formy prawa harcerz powinien rozwijać je, przemyślać, wgłębiać się w nie, przeprowadzać w życiu praktycznem, żyć tem prawem. I nigdy nie będzie za dużo prac o prawie harcerskiem, żadne opracowanie tego prawa nie będzie zbytecznem i bez korzyści, jeśli tylko będzie wynikiem pracy człowieka, który to prawo zrozumiał, ukochał, ma siłę żyć niem, a pisze o niem nie dla pisania samego lub z próżności, ale z myślą podniesienia moralnego siebie i drugich.
W myśl tego, co wyżej powiedziałem sądzę, że nie bez korzyści będzie i moje opracowanie prawa, zwłaszcza, że oparte jest na kilkuletnim doświadczeniu z życia harcerskiego.
Oddaję tę książeczkę w ręce kierowników harcerskich i harcerzy z gorącą prośbą, aby przy sposobności zbiórek przy ognisku czy w izbie harcerskiej skorzystać zechcieli z tej szczerej pracy mojej.
Zapraszamy i polecamy!
Kuta Stefan
(ur. 1 lipca 1892, zm. 1946). Sokół, skaut, instruktor harcerski, oficer Wojska Polskiego, malarz pejzażysta. Należał do generacji, której młodość przypadła na końcowy okres zaborów, a dla wielu z jego pokolenia głównym imperatywem było przygotowanie do walki zbrojnej o niepodległość, a w sprzyjającym momencie udział w tej walce.
Był synem Jana, robotnika kolejowego i Marii. Od 1912 roku działał w ruchu skautowym, a także w „Sokole”. Był członkiem Stałej Drużyny Polowej. Pełnił funkcję sekretarza Pierwszej Krakowskiej Akademickiej Drużyny Skautowej im. Andrzeja Kmicica, która powstała 22 lutego 1912 roku. W zasadzie był to dwunastoosobowy patrol „Orłów”, a patrolowym był Władysław Kołomłocki. Patrol prowadził intensywne szkolenie skautowe i organizował często wycieczki, wydawał własne pismo pisane ręcznie „Orli Lot”. Praca patrolu była ściśle związana z działaniami krakowskiego „Sokoła”.
Oficyna Wydawnicza "Impuls"
Reprint wydania | 1920 rok |
Autor | Kuta Stefan |
ISBN druk | 978-83-7850-665-2 |
ISBN e-book | |
Objętość | 100 stron |
Wydanie | I, 2016 |
Format | A6 (120x160) |
Oprawa | twarda, szyta |
I - prawo harcerskie: Rzetelność
II - prawo harcerskie: Obowiązkowość
III - prawo harcerskie: Miłość i uczynność
IV - prawo harcerskie: Braterskość
V - prawo harcerskie: Rycerskość
VI - prawo harcerskie: Miłość przyrody
VII - prawo harcerskie: Karność
VIII-prawo harcerskie: Pogodność
IX - prawo harcerskie: Oszczędność i ofiarność
I-sze prawo harcerskie: Rzetelność.
Nikt nie może uczynić mi szkody prócz mnie samego; zło, jakiego doznaję, noszę sam w sobie dokoła i przez nikogo nie cierpię tyle, co przez siebie samego. (S. Bernard). Ambicya osobista jest po wszystkie czasy jedną z najpierwszych cnót publicznych. Kto w jej imieniu wielkość okaże, ten sięże nietylko władztwa, lecz szczęścia i sławy; a nawet, gdy mu się słońce powodzeń nie uśmiechnie, bohaterstwem Warneńczyka, życiem i skonem Żółkiewskiego, Kościuszki, cnotą żyć będą i oddychać pokolenia i wieki narodu.
(Michał Sokolnicki).
Szacunek dla samego siebie jest kamieniem węgielnym wszelkiej cnoty.
(S. Herchel).
Powodzenie jest dziecięciem dwojga bardzo prostych rodziców: punktualności i dokładności.
(Swett Marden).
„Być szczęśliwym“ — to życzenie tkwi w duszy każdego człowieka, każdej rodziny, każdego narodu, ludzkości całej.
Człowiekowi nietylko dążyć do szczęścia wolno, ale dążyć on do szczęścia powinien. Potrzeba tylko, aby to szczęście umiał dostrzedz, dostrzegłszy, zechcieć rzetelnie, trwale.
Szczęśliwość jednostki jest szczęśliwością nietylko jednostki samej, ale zarówno szczęśliwością rodziny narodu, ludzkości. Poprobujmy dopatrzyć się tej szczęśliwości i rozważmy sposoby jej szukania przez nas. W naszym wieku szukamy jej zazwyczaj na mylnych drogach.
Każdy z was miał już zapewne w życiu swem taką chwilę, że zapragnąwszy szczęścia, zdawał się je znaleść w nasyceniu zmysłów. Niektóry może uległ temu kierunkowi i szedł po nim przez dłuższy czas. Przypuśćmy np. że ktoś z was zdawał się znaleść zadowolenie w nasycaniu oczu widowiskami. Czy jednak choćby raz jeden mógł sobie powiedzieć: jestem zadowolony, szczęśliwy, znalazłem szczęście? Zapewne nie. Przeciwnie, im więcej się temu rzekomemu szczęściu oddawał, tem większy czuł w sobie niepokój jakiś, a zamiast zadowolenia uczuł za każdym razem jakąś przygnębiającą pożądliwość, dziwnie nieprzyjemny stan. Przygnębienie to potęgowało się w miarę, im więcej dawał karmy zmysłowi; potęgowałoby się jeszcze silniej, im więcej zmysłów naraz pragnąłby zadowolić.
Widocznie więc zadowalając zmysły nasze nie dajemy sobie zadowolenia. Przeciwnie, odczuwamy w sobie jakieś żądania, pragnienia, stojące w prostem przeciwieństwie do tych rozkoszy zmysłów. Słyszymy, jakby głos jakiś wewnątrz nas wołał: skrzywdziłeś mię, daj mi coś. I głos ten sprawia jakieś zamieszanie w nas, niepokój; głos ten niczem zagłuszyć się nie da, jeśli go usłuchać nie chcemy, lecz woła przekonywująco: jeśli dajesz karmę sobie, daj ją sobie całemu, nie połowie, nie części; uszanuj żądania całej twej istoty, uszanuj żądania moje, a ja ci dam pokój, zadowolenie; sprawię, że świetlanemi oczyma patrzyć będziesz w słoneczne szczęście i ja ci je dam, ja duch twój...[...]
Wstał ranek pogodny i świeży. Wyszło z za nieboskłonu dobre, poczciwe wiosenne słońce i uśmiechać się poczęło do wszego stworzenia i wszelakiej rzeczy. Padły snopy złocistych promieni i na tę czarną ziemię, która dyszeć poczęła i budzić się z martwoty długich miesięcy zimowych i wonieć tymi zapachami, które tak biorą za serce każdego człowieka przyrodę miłującego... Dyszała radośnie, ale i ciężko równocześnie, umęczona, przesiąknięta „gorącą żołnierską krwią młodą“, zryta granatami, skopana rowami strzeleckiemi, odrutowana, pokryta mogiłami — ziemia polska na kresach wschodnich... Tyle burz przewaliło się przez nią, tyle nóg ją tratowało, tylu miała panów, którzy ją po macoszemu traktowali, nie pamiętając tego, co im już dała i coby jeszcze dać mogła... Niewdzięczni, źli przywłaszczyciele!... Aż oto do rodzonej Matki wrócili prawi, dobrzy synowie. I już jej nie dadzą nikomu, ale najwyższą opieką otoczą, taką serdeczną synowską opieką... Bo oni Ją kochają całą duszą!
Szeroka, wolna przestrzeń, lekko pofałdowana. Grupa drzew nagich, okaleczonych bezlitośnie, a wśród nich maleńka chata, poszczerbiona i pokiereszowana, jak te drzewa — towarzysze.
Wewnątrz, w jednej izbie cała liczna rodzina i kilkunastu żołnierzy z placówki.
— Tabiniak, wstawać! — budził właśnie pan kapral śpiącego pod stołem żołnierza — zmienicie wedetę. Był to niemłody już, wąsaty „wojak“, który długo jakoś nie mógł się przebudzić i dopiero kiedy komendant warty wrzasnął na cały głos, ocknął się nagle, zerwał z legowiska i uderzył całą siłą głową w spód stołu.
— A bodajcie! — wyrwała mu się z ust skarga, której zawtórował śmiech wszystkich obecnych.
Wygramolił się z pod stołu, wyciągnął zbolałe niewygodnem leżeniem członki, wyprostował się i w tej chwili padł mu na twarz blask słońca.
Pod tym wpływem, zaspana, skrzywiona twarz jego rozjaśniła się jakoś dziwnie; zapomniał o doznanym tak niedawno bólu i patrzył szeroko otwartemi oczyma przez okno, hen, ku wznoszącym się z ziemi wiosennym oparom.
Widać było w tem spojrzeniu tyle zachwytu i równocześnie jakiegoś ognia, że kapral, który już miał krzyknąć na niego, by prędzej się zbierał, położył mu lekko rękę na ramieniu i powiedział łagodnie:
— No chodźcie, Tabiniak, bo czas zmienić Ważnego!
Drgnął na całem ciele, potem nerwowo chwycił karabin i wyszedł szybkim krokiem na pole.
Zajął stanowisko w dziupli drzewnej ale zaraz potem wychylił się i począł patrzeć wokoło. On tak dobrze znał te pierwsze dni wiosny; tak pilnie śledził niegdyś każdy najdrobniejszy objaw nowego życia w przyrodzie, gdy je z taką troskliwością rył pługiem i pod zasiew przygotowywał.
To było przed wojną, a teraz, od sześciu lat już nie oddawał się tej umiłowanej pracy, bo wojować musiał na różnych frontach.
Mógł wprawdzie pójść po skończonej wojnie do domu, ale nie uczynił tego, bo uważał, że skoro musiał tyle lat służyć obcej sprawie, to może, to powinien teraz służyć własnej.
To była wielka z jego strony ofiara, bo tak tęsknił do swej roli, do zagrody, do gospodarstwa.
Przerwał wątek myśli, oparł karabin o drzewo, przykląkł, rozpostarł szeroko ręce, jakgdyby chciał objąć niemi ziemię i do serca ją przytulić i począł szeptać:
— Hej, ziemio ty moja, tak już długo odłogiem tu leżysz, nie ma się kto zająć tobą, nie ma cię kto rozorać... Ale niedługo przyjdzie czas, że pod naszem trwałem władaniem będziesz i wtedy zaopiekują się tobą — polskie chłopy... Już my to sprawimy...
Nagle drgnął, zwrócił głowę w stronę chaty i począł się wsłuchiwać w śpiew, ku niemu idący...
...Wesoły nam dzień dziś nastał... Alleluja!
Jego towarzysze obchodzili święta Wielkanocne...
Pan kapral ukroił kilkanaście małych kromek żołnierskiego chleba i zaczął obdzielać nim swych ludzi, składając im życzenia.
Takie to było święcone na placówce...
źródło: http://www.zapomnianabiblioteka.pl/2018/10/szlakiem-tuaczach-zastepow.html
Zobacz także
Powiązane produkty
- Brak powiązanych produktów