• Obniżka
Moje życie. Fakty, wspomnienia, refleksje

Moje życie. Fakty, wspomnienia, refleksje

ISBN: 978-83-7587-423-5
36,19 zł
23,19 zł Oszczędzasz: 13,00 zł

Wyświetl historię cen produktu

Najniższa cena w ciągu ostatnich 30 dni 25,00 zł

Czas dostawy kurierem InPost 24 godziny! E-booki w ciągu 15 minut!

Moje życie, podobnie jak życie każdego człowieka, choć jest niepowtarzalne, jednocześnie stanowi swoisty dokument określonej epoki, moja autobiografia będzie więc drobnym przyczynkiem do oceny przebytej przeze mnie drogi, postrzegania ludzi, siebie i stosunku do świata, ale także zaistniałych przemian społeczno-kulturowych...

Wersja książki
Ilość

Prezentowana książka stanowi autobiografię Prof. Janusza Gajdy.

Moje życie, podobnie jak życie każdego człowieka, choć jest niepowtarzalne, jednocześnie stanowi swoisty dokument określonej epoki. Stąd i ta moja autobiografia będzie drobnym przyczynkiem do oceny przebytej przeze mnie drogi, postrzegania ludzi, siebie i stosunku do świata, ale tak że zaistniałych przemian społeczno-kulturowych. Mam nadzieje, że tak też będzie odebrana, a moi najbliżsi przyjmą ją z wyrozumiałością i być może znajdą w niej inspirację do refleksji nad własnym losem.

Autor

Moje życie. Fakty, wspomnienia, refleksje autor podzielił na trzy części. W pierwszej zatytułowanej: Fakty i wspomnienia opisał swoje dzieciństwo i młodość oraz poszczególne okresy pracy zawodowej: w technikach rolniczych, w nadzorze pedagogicznym i w zapleczu naukowym oraz w szkolnictwie wyższym. W drugiej – zatytułowanej Próba oceny i refleksji nad przebytą drogą – skoncentrował się na trzech zagadnieniach: swoich miłościach, pasjach i zainteresowaniach oraz próbie zbilansowania przebytej drogi. Trzecia część – Aneksy – zawiera nieco poszerzone drzewo genealogiczne ilustrujące losy swojej rodziny w Polsce i USA, bibliografię swoich publikacji oraz wybór fotografii dołączamy na płycie CD jako uzupełnienie opisanych w książce faktów.

99 Przedmioty

Opis

Książka elektroniczna - E-book
PDF
Książka papierowa
oprawa miękka

Specyficzne kody

isbn
978-83-7587-423-5

Gajda Janusz

Pedagog, humanista. Profesor zwyczajny w WSP ZNP w Warszawie, gdzie kieruje Katedrą Pedagogiki Kulturoznawczej oraz prowadzi specjalizację „animator i menadżer kultury”.

Członek rzeczywisty Lubelskiego Towarzystwa Naukowego, wiceprzewodniczący Zespołu Pedagogiki Kultury i Edukacji Międzykulturowej Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN, członek Międzynarodowej Akademii Humanizacji Edukacji (IAHE).

Jest autorem blisko 300 publikacji, w tym 17 monografii, i redaktorem 8 prac.

Oficyna Wydawnicza "Impuls"

Autor

Gajda Janusz

ISBN druk

978-83-7587-423-5

ISBN e-book

978-83-7587-423-5

Objętość

166 stron

Wydanie

I, 2010

Format

B5 (160X235). E-book: PDF

Oprawamiękka, klejona, folia matowa



Uwagi wstępne

Fakty i wspomnienia

Dzieciństwo i młodość

Obrazki z wczesnego dzieciństwa

Moi rodzice, dziadkowie i rodzeństwo

Szkoła powszechna Wspomnienia ze szkoły średniej

Z perspektywy studenta

          Studencka miłość

          Ożenek

Praca w szkolnictwie rolniczym, doświadczenia zawodowe i społeczne

Pierwsza upragniona praca (Bogurzyn)

          Konferencja sierpniowa

          Pierwsza lekcja

„Chcę razem z młodzieżą…”

Technikum Rachunkowości Rolnej w Golądkowie

          Spotkania z pisarzami, a zwłaszcza z Jerzym Szaniawskim

          Wanda Anita Szaniawska

          Życie społeczno-kulturalne w szkole

          Wymiana dyrektora i konflikty w gronie

Zmiana szkoły na Technikum Rolniczo-Drobiarskie w Piasecznie

          Budowa domu

Odwiedziny babci z Ameryki

          Fragmenty pamiętnika mojej mamy

Pasmo śmierci moich najbliższych

Praca w nadzorze pedagogicznym i zapleczu naukowym

Starszy wizytator w Departamencie Oświaty Rolniczej Ministerstwa Rolnictwa

          Rodzaje wizytacji i inspekcji

          Wybitni nauczyciele i „ głowy do tłuczenia cukru"

          Polityka laicyzacji a praktyki religijne w szkołach rolniczych

          „Przywracanie województwa białostockiego do Polski”

Mój doktorat

Instytut Programów Szkolnych

Nauczyciel akademicki

Zakład Andragogiki UMCS

Kierowanie własnym zakładem

Na emeryturze

Refleksje i próba oceny przebytej drogi

Moje miłości

Ocena po latach moich związków małżeńskich

Moje dzieci i wnuczęta

Miłości, miłostki, przerywniki

Pasje, zamiłowania, zainteresowania

Moja pasja poznawania świata – turystyka

Kolekcja sztuki i galeria JAG

Spotkania z Temidą

Próba zbilansowania

Publikacje – pisanie sobą siebie

Od trudnego wiązania końca z końcem do stanu średniej zamożności

Etapy umierania w łańcuchu życia i śmierci

Moje kredo życiowe

Aneksy

Losy rodziny w Polsce i USA od 1910 roku – dzieci i potomni Julianny Rodzik

Bibliografia publikacji Janusza Gajdy

Spis fotografii na płycie CD

Obrazki z wczesnego dzieciństwa

         Urodziłem się 20 czerwca 1933 roku w Klementowicach. Wieś ta rozciągała się po obu stronach rzeki, a ściślej strumyka. Domy były zwrócone do rzeki i drogi, a dalej ciągnęły się zabudowania gospodarcze. Za stodołami była ścieżka – najkrótsza droga do kościoła i szkoły. Od stodół prowadziła szatkownica pól przedzielonych miedzami i dróżkami do odległych zagonów. Była to zwarta zabudowa – zagrody drewniane pokryte strzechą stykały się niemal dachami. Pierwsze wdrukowane w moją pamięć zdarzenie dotyczy wielkiego pożaru z 1936 roku. Leżałem na pierzynie z dala od ognia w sadzie i ze starszym o dwa lata bratem pilnowałem rocznej siostry. Po spaleniu się domu i zagrody mieszkaliśmy w ocalałej stodole, która znajdowała się nad strumykiem na kawałku naszego błonia. Do późnej jesieni służyła nam ona za dom. Kiedy nastały silniejsze przymrozki, na noc mama prowadziła nas, czyli trójkę dzieci, na drugą stronę rzeczki do wujostwa Chruścickich – mojej chrzestnej. Nasze przyjście sygnalizowała ich dorastająca córka, głośno wołając „O, idą nasze rajzery”. Widocznie odczuwałem jej niechęć do nas i pejoratywny sens tych słów, zwłaszcza że trudno było nie zauważyć płaczu mamy. Któregoś dnia po przekroczeniu progu, naburmuszony wykrzyczałem: „Jak będziecie mówić na nas rajzery, to spalę waszą chałupę, spalę waszą chałupę!”. Ponoć wszyscy zdębieli, mama popłakała się na dobre, a wujo powiedział: „Kumo, kumo, co z tego waszego chłopaka wyrośnie… To będzie wielki człowiek albo wielki bandyta”. Uparłem się i nie chciałem przeprosić wujostwa. Jak widać, przepowiednia nie do końca się sprawdziła. Nie jestem wielkim człowiekiem, a bandytą nigdy nie byłem i nie będę, choć tego do końca nie wiadomo. Nie przypominam sobie, abym kogoś zabił uczuciowo, skrzywdził moralnie, ale czy na pewno nikogo nie zraniłem?

Inny obrazek – to jakiś festyn ludowy, w którym byłem zachwycony szarżami ułańskimi. W 1938 roku zamieszkaliśmy w nowym domu. Rodzice, głównie dzięki mamie, po sprzedaniu wszystkiego pola i zasięgnięciu pożyczek z Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego, Kasy Stefczyka i prywatnie od prezesa spółdzielni mleczarskiej – legionisty Piłsudczyka B. Pardyki – zakupili zrujnowany folwark Łupińskie. Było to w jednym kawałku 22 ha ziemi ornej, 2 ha łąk i 4 stawy rybne. O dawnej świetności folwarku świadczyła aleja kasztanowa prowadząca do stojących na górce zabudowań w obramowaniu starego sadu, łąk i stawów. Wiekowa, olbrzymia murowana obora i takaż stodoła, kryte gontem, groziły rychłym zawaleniem. Domek był w miarę nowy, drewniany i skromny. Różnił się od chat wiejskich werandą. Na koloni o tej samej nazwie mieściły się zagrody dawnych fornali.

Przez blisko pół roku mieszkaliśmy w siedem osób (dziadkowie, rodzice i troje dzieci) w jednej izbie, ponieważ poprzednia właścicielka nie przeprowadziła się jeszcze do Lublina. Po jej wyjeździe dziadkowie zostali w tej izbie, która miała duży piec chlebowy, a my zajęliśmy pozostałe dwa pomieszczenia. Mama przystąpiła do modernizacji domu. Z dużej sieni i spiżarni wygospodarowała dla nas kuchnię i małą spiżarkę i w ten sposób zajmowaliśmy trzy pomieszczenia z kuchnią, pokój stołowy i sypialnię. Z tego okresu do tej pory mam w moim mieszkaniu w Puławach starą otomanę i szafę gdańską. Do wsi i kolonii folwarcznej było około kilometr drogi. Najbliższymi nam domami był dom dawnego karbowego J., a we wsi szanownego piłsudczyka J. S. i sąsiada z Buchałowic – także piłsudczyka – M. Zapamiętałem koncerty żab – rechot z akompaniamentem kumkania. Babcia Pietrusia, aby zahartować cherlawego wnuczka, budziła mnie rano i prowadziła boso po rosie na ukwiecone w maju łąki.

            Na wieść o wybuchu wojny powiało grozą. Modlitwą i płaczem żegnano odchodzących na wojnę. Wkrótce niemieckie samoloty zbombardowały pobliską cegielnię. Pewnego ranka na naszej łące pojawiły się dwa ciężarowe samochody z niemieckimi żołnierzami. Było to pierwsze widziane przeze mnie samochody napędzane gazem drzewnym. Żołnierze zażądali mleka, a kiedy przyniesiono im pełne wiadro ze świeżego udoju, kazali napić się po kubku rodzicom i nam, dzieciom, a dopiero po pewnym czasie opróżnili je do dna.

Okupację niemiecką zapamiętałem jako koszmar. Wysokie kontygenty (obowiązkowe dostawy) zboża i żywca wymagały intensywnej pracy całej rodziny, łącznie z dziećmi. Mnie przypadło pasienie krów na wydzielonym na ten cel kawałku łąki nad stawem. Brat pomagał ojcu przy pracach polowych. Na częste wchodzenie bydła w szkodę cierpiały na szczęście nasze zboża. Jako najbardziej przykre wspominam ranne budzenie i obowiązek wypędzenia krów przed pójściem do szkoły. Ponieważ mieszkaliśmy z dala ode wsi, najbardziej obawialiśmy się nocy. Często nocami pojawiali się u nas partyzanci, którzy zatrzymywali się tu na posiłek i nocleg. Ich wizytom towarzyszył jednak strach przed Niemcami, zwłaszcza że pojawienie się partyzantów kończyły się często wysadzaniem kolejowych transportów niemieckich. Jako mały chłopiec podziwiałem dorosłych mężczyzn czyszczących broń, stojących w zwartym szeregu podczas apelu, śpiewających cicho pieśni i modlitwy. Prawdziwą zmorą były jednak częste napady bandyckie. Dom był splądrowany w poszukiwaniu pieniędzy, ubrań, lepszych butów. Dwukrotnie została zgwałcona nasza służąca. Mama chora na serce dostawała ataków, a my dzieci płakaliśmy i modliliśmy się do Matki Boskiej o zachowanie jej przy życiu. Aby ustrzec się przed rabunkami, ojciec czuwał w nocy i uciekał chyłkiem do wsi po pomoc miejscowego oddziału Batalionów Chłopskich (BCh), do którego później przystąpił. Kanonada strzałów przepędzała łupieżców, a śladem tych potyczek była podziurawiona blacha w stodole. Rabunki, zagrażające także plebani i majątkowi Skrzyckich, ustały po przejściu leśnych batalionów BCh, które rozstrzelały we wsi trzech groźnych bandytów. Przed końcem wojny coraz częściej natomiast pojawiały się grupy partyzantów, głównie Armii Krajowej, do której włączone zostały oddziały Batalionów Chłopskich i nasiliły się akcje sabotażowe wysadzania niemieckich pociągów z amunicją na wschód. Dochodziło do potyczek, a nawet walk partyzanckich z Niemcami, jak w lasach Janowieckich i Rąblowa. W naszym domu przez blisko dwa miesiące zatrzymywało się dwoje łączników z Warszawy, rodzeństwo: J. K. Najczęściej z dziadkiem Andrzejem, a nawet raz ze mną pojedynczo, wyjeżdżali wierzchem na pobliskie wycieczki, podczas których spotykali się w lesie z partyzantami. Oni też zabrali naszego dziadka na operację katarakty do szpitala w Warszawie, gdzie zastał go wybuch powstania. Oczekiwane wyzwolenie przyszło niespodziewanie. Na widok polskich żołnierzy Armii Kościuszkowskiej i dźwięk polskiej mowy płakaliśmy z radości. Jest wreszcie znowu wolna Polska! Armia zatrzymała się jednak na Wiśle, radość została zmącona. Dochodziły do nas głosy o wybuchu Powstania Warszawskiego i zawracaniu przez oddziały sowieckie partyzantów śpieszących na pomoc walczącej stolicy.

 

Szkoła powszechna

 

            W czasach mojej młodości obowiązkowa edukacja kończyła się na powszechnej szkole siedmioklasowej. Moja szkoła znajdowała się stosunkowo daleko od domu rodzinnego, bo w środku wsi Klementowice. Okres mojej edukacji przypadł na lata 1940–1947, a zatem łączył się z okupacją i pierwszymi latami wyzwolenia. Do szkoły trzeba było iść pół godziny, najpierw przez łąki blisko naszych stawów i wypływającego z nich strumyka, a następnie ścieżką przy błotnistej drodze do domu ludowego, w którym mieściła się zbiorcza powszechna szkoła. Chodzili do niej także uczniowie po czteroklasówkach z sąsiednich wsi: Buchałowic, Karmanowic, Stoku, Lasu Stockiego. Można było też iść ścieżką za stodołami, tak zwanym zastodolem. Najgorzej było późną jesienią i wiosną, kiedy buty grzęzły w gliniastym błocie i niemalże spadały z nóg.

Pamiętam jak pewnego razu do szkoły przyjechało dwu żandarmów niemieckich w asyście policjanta i towarzyszącego mu cywila, prawdopodobnie z administracji oświatowej. Uprzedzeni wcześniej nauczyciele kazali nam pochować podręczniki historii, które włożyliśmy w torbie do pieca kaflowego i rozpoczęliśmy lekcje rachunku. Wszystko się na szczęście dobrze skończyło.

W mojej klasie rozpiętość wiekowa była dość duża. Miałem kolegów o trzy, cztery, a nawet pięć lat starszych od siebie, powtarzających klasę. Byłem uczniem pilnym i koleżeńskim, który chętnie podpowiadał i dawał ściągać, dzięki czemu miałem zapewnioną nietykalność podczas bójek między grupami chłopców na pograniczu naszej wsi.

W szkole kierownik wprowadził ostry rygor. Zwalczał palenie papierosów i wszelkie nieakceptowane wybryki uczniów. Za złe zachowanie dostawało się najłagodniej łapy (bicie linijką w dłoń), a krnąbrnego ucznia kierownik kład na krzesło i bił laską w tyłek. Była to swoista metoda oduczania palenia papierosów. Pamiętam też dobrze pierwszą wycieczkę do Kazimierza Dolnego. W tym dniu mieliśmy jechać wyznaczonymi wozami, a ja bez zezwolenia kierownika siadłem obok dziadka na nasz wóz. Kierownik zareagował gwałtownie, podbiegł do mnie, kazał zejść z wozu i uderzył mnie w twarz. Pierwszy raz zostałem spoliczkowany. Rozpłakałem się i bezwiednie próbowałem go także uderzyć. Dostałem tylko niestety do torsu. Kierownik zbladł z wrażeniu i zamiast mnie wtedy ukarać, co wydawałoby mi się wówczas sprawiedliwe, pozwolił mi usiąść na poprzednie miejsce. Wydarzenie to bardzo mocno przeżyłem i po latach, jako nauczyciel, przykład ten wykorzystałem w felietonie radiowym z cyklu 5 minut o wychowaniu i artykule O karach, które krzywdzą, wychowują, i sytuacjach, kiedy karać nie wolno. Z innych, tym razem przyjemniejszych wspomnień ze szkoły podstawowej, pamiętam także wizytację na lekcji języka polskiego (tuż po wyzwoleniu), która była poświęcona lekturze obowiązkowej W pustyni i w puszczy Sienkiewicza. Nauczycielka zapytała nas o bohaterstwo Stasia Tarkowskiego. Dla wszystkich uczniów szczytem bohaterstwa było zabicie lwa. Przeciwstawiłem się temu sądowi, uzasadniając, że owszem, było to odważne zachowanie w niebezpiecznej sytuacji, ale za największe bohaterstwo uznałem obronę swoich przekonań i wiary, kiedy Staś stanął przed Mahdim. Wizytator pochwalił mnie za oryginalność myślenia i ponoć przepowiedział moją przyszłą karierę, o czym nauczycielka poinformowała podczas wywiadówki rodziców. Mama była z tego niezmiernie dumna. Szkołę podstawową ukończyłem w 1947 roku, a ponieważ rodzice mieli mnie wysłać do renomowanego liceum Księcia Adama Czartoryskiego w Puławach, obniżono mi noty ze wszystkich przedmiotów. Nie przeszkodziło mi to jednak w dostaniu się do liceum, natomiast znacznie podnosiło uznanie ukończonej przeze mnie szkoły powszechnej.[…]

 

Moje kredo życiowe

 

Człowiek w ciągu swojego życia przechodzi poważne zmiany, jest zawsze ten sam, ale nie taki sam. Podobnie nasze kredo życiowe – obejmujące cele, normy i zasady postępowania, hierarchia wartości – zmienia się z wiekiem, granicznymi przeżyciami, dojrzewaniem emocjonalnym, intelektualnym i moralnym, ale na ogół zawsze można wyodrębnić zasadniczy trzon zasad, którymi się kierujemy, które są nam bliskie i które chcemy przekazać potomnym. W moim przypadku do sformułowania dewizy życia zmusiła mnie, jak pisałem, świadomość śmierci i chęć pozostawienia czegoś w rodzaju testamentu kształtowania człowieczeństwa dla mojego małoletniego syna. Sporządzony wtedy dekalog zawiera podstawowe zasady mojej filozofii życia ujęte w dziesięciu punktach:

1. Twoje życie jest dla Ciebie najważniejsze, pielęgnuj je.

2. Staraj się, aby Twoje życie było szczęśliwe, a działalność akceptowana społecznie i na miarę maksymalnych Twoich możliwości.

3. Pamiętaj, że życie pełnią i samorealizacja wymagają zaangażowania, konsekwencji i roztropności.

4. Człowiek może się realizować w różnych dziedzinach życia, tworząc dobra materialne lub duchowe bądź jedne i drugie. Trzeba jednak pamiętać, że nadmierna pogoń za dobrami materialnymi prowadzi do zubożenia duchowego.

5. Umiar we wszystkim sprzyja zachowaniu zdrowia, a nawet sprawności fizycznej, psychicznej i intelektualnej.

6. W stosunkach interpersonalnych przestrzegaj przyjętych zasad moralnych. Nie krzywdź innych, bądź życzliwy, pomagaj, ale bez uszczerbku dla siebie.

7. Człowiek wartościowy to taki, który postępuje zgodnie z przyjętymi zasadami społeczno-moralnymi, pracuje nad sobą, dąży do doskonałości, jest mu dobrze z sobą, a ludziom z nim.

8. Niepowodzenia, zdarzające się w życiu, trzeba przezwyciężać i zdyskontować do dalszego doskonalenia się i wzmocnienia odporności psychicznej.

9. Staraj się wyrobić w sobie postawę umiłowania ludzi, przyrody, świata, bo to warunek szczęścia i radości życia.

10. Życie nie trwa wiecznie, dlatego należy spędzić je godziwie, a nawet zrobić coś szlachetnego, aby zapisać się w pamięci, nim nadejdzie kres…[…]

Portret własny – literacki – J. Gajdy to nie jest dziedzina fikcji, lecz jakże wiarygodna, trafna i prawdziwa egzemplifikacja biograficzna kolei losów Uczonego. Czyta się dobrze, wręcz znakomicie, i z łezką w oku, dla mego pokolenia z okresu końca wojny (1945). Dla młodych adeptów nauk społecznych jest to rzecz bezcenna, a aktualność remanentów z przeszłości jest przecież zasadna, konieczna, oczekiwana, a więc realnie oczywista.

Książka ta w swojej wymowie kulturowo-światopoglądowej skierowana jest przeciwko jakiejkolwiek myśli dogmatyczno-mistycznej. […] Autor jest mistrzem przekazu własnych zindywidualizowanych, cząstkowych percepcji. Wprowadza ponadto Czytelnika (poza odczytywaniem bieżącej codzienności) w świat kultury, malarstwa, literatury i nawet muzyki.

Odczuwa się jego odpowiedzialność za rozwój intelektu i etykę swoich wychowanków, na których jakże często natrafiał. prof. dr hab.

Andrzej Radziewicz-Winnicki

(fragment recenzji)

Zobacz także

Polecane tytuły ( 8 inne tytuły w tej samej kategorii )

Nowa rejestracja konta

Posiadasz już konto?
Zaloguj się zamiast tego Lub Zresetuj hasło